Biegłem w stronę kanionu, ścigało mnie stado rozjuszonych wilków. Dlaczego ? Tak właściwie zaatakowały mnie pod czas obiadu.
Ja nie poddaje się bez walki, ale to przeceniało siły każdego.
Kiedy byłem już na krańcu..skoczyłem. Lecz coś wbiło swoje szpony w moje ciało. Krew poleciała, z bólem obróciłem pysk i spostrzegłem gryfa.
Zacząłem się miotać, jednak to nie było najlepsze rozwiązanie, ponieważ wisiałem nad przepaścią. Wilk szczekały, wyły za mną, ale nie były w stanie mnie dosięgnąć. Potulnie czekałem aż gryf opuści mnie na ziemię.
Jednak on poleciał w stronę swojego gniazda !! Nie było młodych.. zrobił kółko wokół drzewa i rzucił mnie w przepaść. Tak właśnie miałem zginąć..
.................
Obudziłem się u łap słoneczka.
- Przyświeciło mi szczęście .. - powiedziałem półprzytomny.
Ona zaśmiała się i popatrzyła z uśmiechem na gryfa.
Podszedł do mnie.
- Jestem Devil.. - powiedział basowym głosem.
- Ja Steve.. miło mi . - odparłem. - Dlaczego mnie uratowałeś ?
- Nie wiem .. - odrzekł.
Słoneczko odeszło, zostaliśmy sami. Zaczęliśmy się poznawać.. Jednak nie ufam mu do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz